U nas po okresie wyłącznego karmienia piersią (które trwało w sumie przez 2 lata), czyli w wieku 6 miesięcy zdecydowaliśmy, że nie będziemy dawać żadnych kaszek i innych produktów zbożowych, co było dość unikalne w naszym otoczeniu.
Szukaliśmy wtedy w internecie informacji o rodzicach, którzy również się na coś takiego zdecydowali, ale w języku polskim niewiele udało się znaleźć. Trochę więcej było - oczywiście - po angielsku, i tam dość zgodnie powtarzały się opinie, że takie dzieci mniej chorują (bo mają lepszą odporność), rzadziej cierpią na wszelakie alergie, są spokojniejsze (cukier przecież pobudza) i tym podobne zachęcające opinie. No to spróbowaliśmy i po kilku latach możemy się pod tym podpisać. Poza tym dopisałabym jeszcze brak wszelakich histerii, np. w sklepie, gdzie nie mamy problemów, że dziecko się upiera, że koniecznie chce jakieś ciastka czy cukierki (no dobra, zdarzyło się parę razy, że domagał się pomidorków koktajlowych i owoców

Z warzywami jest różnie (nie wszystkie je już tak chętnie), ale widzimy, że powoli, powoli zyskują akceptację.
Bardzo lubi też jajka i mięso. Je tyle ile chce i wtedy, kiedy chce. Rośnie ładnie, nigdy nie musieliśmy się o to martwić. Jest wesoły i ma mnóstwo energii.
No ale mamy nieustanny problem z otoczeniem. Rodzinę jakoś udało nam się przekonać, że za prezenty typu słodycze dziękujemy, bo w trochę inny sposób też można okazywać miłość i zainteresowanie (nie rozumiem tego przekonania wielu ludzi, że szczęśliwe dzieciństwo, to słodkie dzieciństwo, a to że się dziecku cukierka nie daje, to tak jakby dziecku tego dzieciństwa trochę zabierać - tak to czasami odbieram). Nie czepiają się też, że nie je chleba, ale tu obawiam się głównie dlatego, że jest zdrowy i ładnie rośnie i nie mają argumentów.
Co ciekawe gorzej było czasami z niektórymi znajomymi, którzy nawet znając nasze stanowisko przychodzili z jakimiś słodkościami i hasłem, że "od czasu do czasu nie zaszkodzi przecież".
No i imprezy w przedszkolach, ociekające cukrem i produktami zbożowymi urodziny koleżanek i kolegów, itp. Wiedzieliśmy, że zabranianie dziecku niewiele da, zwłaszcza że przecież chce robić to co inne dzieci, a słodkie ciągnie! Jako, że szczęśliwie nie widzimy po tych wybrykach żadnych negatywnych skutków zdrowotnych, to pozwalamy. Wprowadziliśmy zasadę, że poza domem, jak jest podane to może, ale my tego nie kupujemy.
To chyba jedyne rozwiązanie, ale nie wiemy jak będzie, gdy np. będzie miał swoje kieszonkowe i będzie mógł kupować co chce. Przeraża nas to otoczenie pełne cukru, zbóż i przetworzonej żywności. Liczymy na to, że sam w końcu zrozumie za naszym przykładem, że nie warto, ale z drugiej strony wiemy, jak silne jest oddziaływanie rówieśników. I tu czujemy się mocno bezradni.
Ciekawa jestem doświadczeń innych rodziców w tym temacie
