Kiedy sześć miesięcy temu postanowiłam zapisywać swoją przygodę z cukrzycą, moim celem było pomóc chociaż jednej osobie. Absolutnie daleka byłam i jestem od udowadniania czegokolwiek komukolwiek. Nikogo też nie chciałam i nie chcę obrazić. Zrobiłam to też dlatego, ponieważ wiele zdrowych nawyków weszło mi tak w krew, że ledwo pamiętam, jak musiałam wylewać mleko po gościach, żeby mnie nie kusiło (Nabiałowy odwyk). Mijają kolejne miesiące i ja, nabiałoholiczka, jestem paleoholiczką. Stało się to tak naturalne niezauważalnie, że sama jestem zszokowana.
Nadal mam wzloty i upadki (wzrosty cukrów), ale coraz rzadziej. Początkowo bałam się do tego przyznawać, jednak stwierdziłam, że skoro mam być wiarygodna, będę pokazywać również i gorsze chwile. Czytaj dalej Wszyscy święci→
Z cukrzycą można wygrać! „Diabetyczna Rewolucja, plan cudu pH dla ludzi chorych na cukrzycę typu I i II”. Pozwól, by jedzenie Cię uleczyło! Dr Robert O. Young i Shelley Redford Young
Wciąż myślę o cudzie pH. Pijąc takie ilości płynów, jakie dr Young zaleca w książce, wypłukuje się wszystko z organizmu: zarówno nadmiar cukru, jak i witaminy, mikro- i makroelementy. Nie podoba mi się również to, że wszędzie podkreślana jest niezbędność zielonego proszku i kropelek pH – codziennie na moją skrzynkę mailową przychodzą reklamy tych „elementów cudu”. Zdaję sobie sprawę, że najlepszą kasę zbija się na tabletkach-cud na odchudzanie, rzucanie palenia, potencję i raka. Do tej listy można dopisać cukrzycę. Ludzi, którzy mają wiele do stracenia, oszukać najłatwiej.
Z cukrzycą można wygrać! „Diabetyczna Rewolucja, plan cudu pH dla ludzi chorych na cukrzycę typu I i II”. Pozwól, by jedzenie Cię uleczyło! Dr Robert O. Young i Shelley Redford Young
Najpierw sok z kapusty. Samej kapusty. Z grządki, bez żadnej chemii, pielonej ręcznie. Miałam opory. Kapusta podnosi mi cukry, nawet surowa. Co prawda, dawno jej nie jadłam, jest więc szansa, że będzie OK. Wypiłam szklankę. Smaczne. Przez moment nawet pomyślałam, że mogłabym zostać sokoholiczką, jednak później spojrzałam na wyciskarkę i wizja mycia każdej jej części szybko mnie wyleczyła. Odbiło mi się. Co już jest informacją, że najprawdopodobniej mi nie sprzyja (czyli cukry skoczą). Nic to. Czekam 30 minut, jak zaleca twórca tej teorii dr Young. Po 30 minutach czuję, że cukier szaleje, glukometr wskazał: 253 mg/dl. No pięknie. Ale poczekam. Po godzinie: 231 mg/dl. Po dwóch 201 mg/dl. Coś kiepsko z tym cudem…
Z cukrzycą można wygrać! „Diabetyczna Rewolucja, plan cudu pH dla ludzi chorych na cukrzycę typu I i II”. Pozwól, by jedzenie Cię uleczyło! Dr Robert O. Young i Shelley Redford Young
Od pewnego czasu głęboko wierzę, że nie ma przypadków. Pewne rzeczy muszą się wydarzyć, żeby inne mogły się zdarzyć. Z tego też powodu, jak natrafiłam w Internecie na „Diabetyczną Rewolucję”, kupiłam bez wahania. Czułam się, jakbym czytała świetny kryminał.
Dawno nie czytałam książki z takimi wypiekami na twarzy. Czułam dreszczyk emocji. Od kilku lat nie wznowiono wydania, książka jest niedostępna w formie papierowej, tylko w formacie pdf.
Zaintrygowała mnie. Zwłaszcza, że autor nie jest lekarzem, a mikrobiologiem i naturopatą. Jego badania są wynikiem analizy żywej kropli krwi. Czegoś, na pograniczu medycyny funkcjonalnej i tradycyjnej.
Jestem ogromnie wdzięczna każdemu, kto opisał, jak sobie radził ze swoimi chorobami. Nawet jeżeli rady te są totalnie niezgodne z moimi przekonaniami. Są wówczas dla mnie wskazówką, żeby nie iść w tę stronę. Doceniam trud przelania burzy myśli w słowa. Poukładania ich w taki sposób, aby miało to sens i było cennym drogowskazem dla kogoś, kto tego potrzebuje. Nie przemawiają do mnie statystyki, ważny jest dla mnie człowiek. Zarówno jego stan medyczny jak i to, co jadł, jak się czuł. Jednak najważniejsza jest zawsze psychika. Z czym walczy. Jak wielki jest jego przeciwnik. Skąd bierze siłę i motywację do walki. A przeciwnikiem w chorobach autoimmunologicznych jest najgorszy rywal, jaki może się przytrafić. Rywal, który zna nasze największe słabości, nasze najczulsze punkty. Nikt inny, jak my sami.
Moje choroby: Hashimoto, alergie, astma i cukrzyca typu I, są to choroby z autoagresji. Program dr Myers leczy wiele z tych chorób. Nie uwzględnia cukrzycy typu I, co mnie nie dziwi, ponieważ autorka nie zmagała się z nią. Mimo wszystko znalazłam wiele wskazówek, które dużo mi wyjaśniły. Czytaj dalej Możesz wyleczyć choroby autoimmunologiczne – Amy Myers→
Czarownica to kobieta, która zna się na czarach, a wiedźma to ta, która ma wiedzę. Ta wiedza jest wszechstronna, czerpana z przyrody i natury. Czy dieta paleo nie opiera się na podobnych założeniach? Założeniach, że w naturze jest moc i potęga?
Dla mnie – dla osoby, która ukończyła Akademię Medyczną, to, co obecnie robię, jest wielkim czary mary. Mało komu opowiadam, w czym szukam wsparcia, ponieważ moje podejście do leczenia cukrzycy typu I ogromnie odbiega od konwencjonalnej medycyny. Czasami mam wrażenie, że tylko druga wiedźma jest w stanie mnie zrozumieć. Tylko na którym sabacie czarownic ją znajdę?
Niesamowite jest to, że wskaźnik umieralności na cukrzycę wśród lekarzy jest o 35% wyższy niż wśród reszty populacji.*) Czy winne są konwencjonalne metody leczenia, którym lekarze zazwyczaj bezkrytycznie się poddają? Czy nie podważa to słuszności stosowania tych metod skoro są nieskuteczne? Czemu w takim razie nie dopuszcza się innych sposobów? Czytaj dalej Czary mary→
Ciężko było mi wybrać tylko dziesięć rzeczy, które wydają się najważniejsze. Są ich jeszcze tysiące. Mało tego, z każdym dniem i pomysłem, przychodzą kolejne.
Dlatego ostatnią zasadę nazwałam: Mam otwarty umysł i wierzę, że „Siła Wyższa” (dla katolików będzie to Bóg, dla buddystów – Budda, dla fizyka kwantowego – energia, itd.) sprawiła, że wszystko, co się do tej pory wydarzyło, ma sens. Z tego też względu niczego nie żałuję, ponieważ dzięki temu wszystkiemu, co do tej pory przeżyłam, jestem tu, gdzie jestem i jestem szczęśliwa.
Ale równocześnie: kwestionuję i nie wierzę we wszystko. Takie dwie sprzeczne rzeczy, ale według mnie idące w parze.
Człowiek idzie wzdłuż urwiska, nagle się poślizgnął, traci równowagę i leci w przepaść. Na szczęście zachowuje przytomność umysłu, chwyta się występu skalnego i teraz zwisa nad przepaścią, próbując jakoś ratować swoje drogie życie. Wisi tak i wisi, aż w końcu woła: „Czy jest tam ktoś, kto może mi pomóc?” W końcu rozbrzmiewa potężny głos: „To ja, Bóg. Pomogę ci. Puść cię i zaufaj mi.” Człowiek odpowiada: „Czy jest tam ktoś inny, kto może mi pomóc?”T.Harv Eker „Bogaty albo biedny”
Dlatego nie chcę być takim człowiekiem. W sumie, moja cukrzyca, mój zagubiony układ autoimmunologiczny, to takie wiszenie nad przepaścią. Wewnętrznie wołam o pomoc. Mało tego, bardzo często na głos. I jak ktoś mi coś podpowiada, dzieli się fajną informacją, że słyszał o jakimś nowym pomyśle, to staram się mieć otwarty umysł na to. Traktuję to jako potężny głos „boga” z powyższej anegdoty.
Prawie zawsze, kiedy zaczynam tłumaczyć osobie z cukrzycą typu I, co ja takiego robię, że nie podaję insuliny, słyszę: „Czy jest tam ktoś inny, kto może mi pomóc?”. Oczywiście, są ludzie, którym wygodnie żyć tak, jak głoszą powszechnie dostępne zasady współczesnej diabetologi. Nie osądzam ich, nie oceniam. Szanuję za to, jak sobie radzą. Mają prawo do życia swoim życiem. Jednak powinni też być poinformowani, że można z tego wyjść. Ja wiem, że chcę jeszcze żyć. Żyć w zdrowiu, a nie wegetować, chorując. Nikt mnie nie poinformował o tym, że można z tego gówna się wyleczyć. Wiem, że to mocne i trochę wulgarne określenie, ale dosadnie wyraża moją frustrację na ignorancję świata diabetologicznego. Dlatego będę trąbić na prawo i lewo, że TO JEST MOŻLIWE!!!! Są osoby, którym się udało. Już i tak jestem czasami poirytowana, czekając w kolejce na kolejną wizytę u lekarza (po paski do glukometru), czy badanie dna oka (kontrolne badania każdego cukrzyka). Ile to w sumie czasu spędzam w przychodni… Wolałabym zapisać się do jakiegoś klubu sportowego, a nie do kolejnego specjalisty… Cóż, może te godziny w poczekalni w przychodni mają dać mi szansę na przemyślenia i wnioski?
Kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu I wprowadziłam suplementację witaminą D3. Istotnie wpływa na układ odpornościowy, ponieważ bierze udział w rozwoju i różnicowaniu się „moich wojsk obronnych”. Od zawsze moja mama (lekarz) po powrotach z różnych sympozjów naukowych na nowo odkrywała potęgę tej witaminy. Jednak z czasem mijał nam zapał i chęć jej przyjmowania. Nie robiłam do tej pory badania jej poziomu, bo po co? Z resztą 78 zł ciut mnie stopowało. Mimo wszystko, od ponad dwóch lat przyjmuję witaminę D3. Coraz więcej badań oraz publikacji naukowych łączy niedobory tej witaminy z chorobami z autoagresji. Na początku przyjmowałam tylko dwa tysiące jednostek w kapsułkach, kropelkach, sprayu. Po roku codziennej (codziennej!) suplementacji – ze strachu, że przedobrzę, zrobiłam badania. Pierwszy raz sprawdziłam poziom witaminy D3 u siebie. Wynik nawet nie w normie: 26,7 ng/ml przy wartości referencyjnej 30–100. W takim razie, jak mały musiał być poziom te pół roku temu?!?! Zaczęłam przyjmować dawkę 4.000 j. Badania po kolejnym roku – w normie, ale na dolnej granicy: 46,2 ng/ml przy wartości referencyjnej 30-100. Od ostatniego badania częściej zapominałam, niż pamiętałam, co pokazały wyniki. Po niemal kolejnych sześciu miesiącach, poziom wyniósł ciut mniej: 40,8 ng/ml. Obecnie wiem, że nie ma co. Codziennie, sumiennie będę pilnować. Teraz biorę witaminę D3 razem z witaminą K2.
Moja znajoma, słysząc, jakie mam podejście do cukrzycy i słuchając, co wymyślam z dietą, zaproponowała, żebym poszła na badanie krwi z kropli krwi. Powiedziała mi to teatralnym szeptem, z poczuciem konspiracji. Kurczę, czy to nie jakieś czary mary? Co mi szkodzi, pomyślałam. Skoro przez tyle lat, robiłam to, co „się powinno” i zachorowałam na cukrzycę, to teraz zmieniam sposób myślenia i zaczynam robić totalnie inne rzeczy. Jeszcze tam mnie nie było. Więc poszłam. Wychodząc z założenia, że nie ma przypadków; z jakiegoś powodu właśnie teraz ktoś mi o tym mówi.
Pan pokazywał i tłumaczył na monitorze, co widać pod mikroskopem. Podobno jest to podstawowe badanie w Chinach. Okazało się, że powinnam pić herbatkę z głogu, żeby moje erytrocyty były bardziej samodzielne. Piję czystek. Mogę pić i głóg. Potwierdził szczelność moich jelit. Ucieszyłam się. Poradził mi również, żebym zamieniła kawę na wodę z dodatkiem wody utlenionej.
Ale to, co mnie POWALIŁO i ROZWALIŁO na atomy, to widok moich limfocytów – obrońców/ochroniarzy/wojsk niszczących się nawzajem. Kurczę, aż tak się nienawidzę?!?! Żeby moje własne komórki się zżerały?!?! Ja pierdzielę. Co tu zrobić? Muszą dostawać sygnał z góry. Czyli z głowy… Co tu dużo kryć… Moje zaburzenia odżywiania nie wzięły się z powietrza… Praca nad sobą, jest najtrudniejsza. Wejść na poziom, który sprawi, że pokocham siebie, tak prawdziwie, to wyzwanie. Dużo już zrobiłam na tym polu, ale jeszcze wiele mi zostało.
Słyszałam od osoby, uczestniczącej parę lat temu w sympozjum, na którym razem z diabetologami i lekarzami medycyny naturalnej miał wykład lekarz z Tajwanu, że cukrzyca typu I jest uleczalna!!!!! Czytaj dalej Dekalog eMMy – część III→
Ruszam się – im więcej tym lepiej. Podobno spacer zastąpi prawie każdą tabletkę, jednak żadna tabletka nie zastąpi spaceru. Przemawia to do mnie. 5000 kroków dziennie, to jest minimum, które staram się zrobić. Krokomierz kosztuje maksymalnie 100 zł (najzwyklejszy, chodzi tylko o kroki). Teraz wiele komórek ma aplikacje i dodatki, które liczą dystans. To na początek, żeby się zmobilizować. Jestem typem osoby, która woli wieczorną aktywność. Lubię, jak jest już szaro albo ciemno, mało samochodów, mało ludzi. Pusto. Wtedy najlepiej mi się biega.Jak byłam na intensywnej insulinoterapii, to im więcej miałam ruchu, tym większe przerażenie miała moja pani doktor diabetolog. Tak mi się to przerażenie udzieliło, że idąc na zwykły spacer, miałam przy sobie apteczkę pierwszej pomocy cukrzyka: glukometr, glukozę w żelu, insulinę, glukagon i wodę mineralną. I weź tu człowieku biegaj z takim tobołem… jeszcze trzeba gdzieś zmieścić klucze, komórkę i chusteczki higieniczne.
Miałam osobną prelekcję, jak sobie radzić z wysiłkiem fizycznym: aktywność fizyczna tylko wtedy, kiedy cukry są poniżej 200 glc, w przeciwnym razie grozi to kwasicą. Czytaj dalej Dekalog eMMy – część II→
Odkąd zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu I i poinformowano mnie, że intensywna insulinoterapia jest dla mnie jedynym rozwiązaniem, zaczęłam przeszukiwać otchłań Internetu. XXI wiek i jest tylko jedno rozwiązanie?! Zawsze jest jakieś wyjście… Długo nie wiedziałam, czego szukałam. Później okazało się, że szukałam sposobu na siebie. Przepisu, który pomógłby mi określić, kim jestem i dlaczego zachorowałam.
Z każdym megabajtem informacji czułam, że nie będzie łatwo. Prawda jest taka, że gdybym była tym cholernym ideałem, który chce widzieć we mnie pani diabetolog, to nie zachorowałabym na cukrzycę. Ani na astmę. Ani na Hashimoto.
Nie znalazłam jednej definicji. Recepty też nie. Nadal szukam.
W pewnym momencie natrafiłam na wywiad z Małgorzatą Halber, moją idolką ze szklanego ekranu. Jakim szokiem było dla mnie odkrycie, że ta super mądra, błyskotliwa dziewczyna z „5-10-15”, „Vivy”, która zapoznała mnie z Beatlesami, kiedy byłam jeszcze na etapie „Puszka okruszka” Natalii Kukulskiej, przyznaje się, że to wszystko było dziełem alkoholu i narkotyków. Musiałam przeczytać jej „Najgorszego człowieka na świecie”. Mimo, że alkohol i narkotyki dla mnie nie istniały, czułam, że mogę znaleźć w tej książce coś dla siebie. Linijka po linijce, strona po stronie, utwierdzałam się w przekonaniu, że w pełni zasługuje na tytuł mojej bohaterki. I tak, jak kiedyś odkrywała przede mną arkana kolorowego świata muzyki, tak teraz, pokazała wszystkie odcienie szarości bycia uzależnionym. Samotność w walce z nałogiem. W walce z samą sobą. Czyli dokładnie to samo uczucie, które towarzyszyło mi ostatnio. Czyż nie walczyłam z samą sobą? Z nałogiem niezdrowego jedzenia? Czułam, że jednak jest ktoś, kto przeszedł podobną drogę do mojej.
„Dopóki się nie zaangażujesz, czujesz wahanie, widzisz szansę na wycofanie i brak Ci efektów. W chwili, kiedy decydujesz się zaangażować, budzi się również opatrzność.” – tak powiedział W. N. Murray, o przygotowaniach na wyprawę w Himalaje. Kurczę, ma chłop rację. Dokładnie tak się czułam, podejmując się leczenia swojej cukrzycy typu I dietą, a nie insuliną. Totalne odstawienie insuliny i cukry 80- 90 glc 24h/7, to właśnie moje Himalaje… Zaangażowałam się. Mimo wahania, przerażenia, braku wsparcia. Teraz, z perspektywy czasu mogę napisać, że rzeczywiście, wiele rzeczy zaczęło się układać. Tak jak rowerzysta na tym zdjęciu, który dokonał tego, ponieważ nie wiedział, że się nie da. Miałam jedną myśl: UDA MI SIĘ!!! I choćby skały srały, dokonam tego!!!
Tradycyjne wakacje nowożeńców tuż po ślubie, związane zazwyczaj z wyjazdem, podczas których para świętuje swoje zaślubiny. To również synonim beztroskiego okresu bez zmartwień.Wikipedia
Beztroska, szczęście oraz zapowiedź czegoś nowego, fajnego, wręcz fascynującego. Diabetolodzy w ten sposób określają remisję. Początkowo wszystko się zgadzało. W końcu związek z moją cukrzycą miał być już na zawsze… w zdrowiu i w chorobie, aż nas śmierć nie rozłączy. Szpital to w sumie takie „spa” – wyjazd, podczas którego „świętowałam” swoje zaślubiny. Przez łzy, jak młodziutka panna młoda, która padła ofiarą zaaranżowanego małżeństwa z niechcianym Quasimodo.
Spa miało basen (kaczka), pokojówkę (salową), catering. Nie wychodziłam z łóżka. Byłam wręcz uwiązana do niego pompą infuzyjną z insuliną. Wszystko się zgadzało – zgodnie z definicją. Odkrywając nieznane strony mojego nowego związku, odkrywałam wpływ jedzenia na naszą „relację”. Byłam na nowej drodze życia, życia z innym podejściem do węglowodanów. Teraz, nie było ważne, czy mam na coś ochotę, tylko na ile mój nowopoślubiony mi pozwalał.
Na zjeździe Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego, na jednym z wykładów była mowa o remisji. Najdłuższa udokumentowana remisja w Polsce trwała 10 lat. Po tym wykładzie powiedziałam sobie, że za 10 lat będzie mój coming out – i będę najdłuższą remisją ever w Polsce. Podjęłam wyzwanie.
Domyślałam się, że będą kwestionować moją diagnozę. Spodziewam się komentarzy typu: że niby źle byłam zdiagnozowana, był błąd w laboratorium. Z nowo wyznaczonym celem, zaczęłam być jeszcze bardziej pewna sukcesu.