Człowiek na bakterie – recenzja

Człowiek na bakterie dziennikarki Margit Kossobudzkiej porusza jedną z najszybciej rozwijających się gałęzi medycyny – nauki o bakteriach jelitowych i ich wpływ na cały nasz organizm, łącznie z psychiką. Jak tylko dowiedziałem się, że Polacy napisali książkę o mikrobiocie, koniecznie chciałem ją przeczytać.

Człowiek na bakterie

Nie wiedziałem, czego się spodziewać po tej książce. Dziennikarze z reguły dobrze piszą, ale niekoniecznie mają jakąkolwiek wiedzę medyczną. Rozmówcy to lekarze, a ich wiedza jest bardzo różna – niektórzy rzeczywiście znają wszystkie nowinki, a wykształcenie innych jest dość ubogie i trąci myszką.

Człowiek na bakterie był dla mnie bardzo pozytywnym zaskoczeniem. Autorka w większości przypadków dobrała bardzo kompetentnych rozmówców, którzy wiedzą, o czym mówią i dobrze orientują się w odkryciach naukowych z ostatnich lilku lat.

Książka składa się z trzech rozdziałów: 1. Ty to nie tylko ty, 2. Skąd brać dobre bakterie oraz 3. Na chorobę bakterie.

Początek książki jest doskonały. Czyta się go wręcz z wypiekami na twarzy. Dowiadujemy się o miliardach mikroorganizmów żyjących w i na nas. Że mamy z nimi kontakt od życia płodowego. Że bakterie nie są „złe” ani „dobre”, choć większość naprawdę o nas dba.

Rozmówcy (lekarze) cierpliwie wyjaśniają, jak ogromny i kluczowy wpływ dla naszego rozwoju i zdrowia ma prawidłowa i zróżnicowana mikrobiota oraz co się dzieje, gdy nasze bakterie „chorują”.

To nie my decydujemy o każdym szczególe naszego życia – zamieszkujące nas bakterie mają wpływ na nasz humor, zachcianki, poziom energii, wagę ciała i nawet życie towarzyskie.

Ten rozdział czyta się jak doskonałą powieść sensacyjną, a jednocześnie można się z niego bardzo dużo dowiedzieć. Trzeba zdecydowanie pochwalić warsztat autorki.

Po tak świetnym początku drugi rozdział rozczarowuje. Zaczyna się od rozmowy z dietetyczką. Jest to typowa dietetyczka, która powiela te same antynaukowe bzdury, co inni i nie ma większego pojęcia o żywieniu.

Od pani dietetyczki dowiemy się, że tłuszcze nasycone są niezdrowe (w tym olej kokosowy), że mamy jeść głównie zboża i nabiał, a dieta bezglutenowa to chwilowa i szkodliwa moda.

To zdecydowanie najsłabsza część tej naprawdę dobrej książki. Jaka szkoda, że autorka nie zdecydowała się porozmawiać z jakąś rzetelną i wiarygodną dietetyczką – a dobrze wiem, że są takie w Polsce.

Ten rozdział to głównie peany na rzecz błonnika, niestety rozmówcy zapominają, że zboża to jedno z wielu (i nie jedyne) źródło błonnika. Nie ma wzmianki o tym, że o ile większość bakterii rzeczywiście żywi się błonnikiem, to niektóre potrzebują tłuszczu.

Nie ma nic o tym, że olej kokosowy niszczy patogeny i wpływa pozytywnie na współpracujące z nami bakterie. Ba – odradza się jego jedzenie.

Trzeci rozdział opisuje praktyczne aspekty leczenia – mamy o typowych problemach z bakteriami i ich leczeniu, o „idealnej” mikrobiocie, o transferze flory bakteryjnej (tzw. przeszczep kału), o tym, jak bakterie wpływają na nasze zęby, mózg i skórę.

Jest to ogólnie bardzo dobry rozdział, choć niestety rozmówcy zaliczyli kilka wpadek. Od pani dr n. med. gastroenterologa dowiadujemy się, że dieta bezglutenowa może być stosowana tylko i wyłącznie przy celiakii, a w innych przypadkach wywołuje choroby.

Tu niestety lekarze powtarzają stare kłamstwa o cholesterolu i tłuszczach nasyconych. Ba, nawet jeden z nich twierdzi, że „głodówki i diety eliminacyjne niszczą dobre bakterie, efektem może być tylko dalsze tycie” albo że „jedzenie 1-2 posiłków dziennie powoduje, że tyjemy”.

Całe szczęście tych antynaukowych „rewelacji” jest mało i w zdecydowanej większości rozmówcy naprawdę znają swój fach.

Podtytuł Jak czerpać energię i zdrowie z jelit trochę jednak rozczarowuje, bo o ile przeciętny czytelnik dowie się, jak ogromny wpływ mają na nas bakterie, to nie wie, co ma robić, by o nie zadbać. Porady dietetyczne są bardzo ogólnikowe i słabe, mało jest także konkretnych rad dotyczących stylu życia.

Nie podoba mi się farmakologiczne podejście do probiotyków – książka zaleca spożywanie tylko kilku konkretnych szczepów, które dobrze przebadano, a odradza jakiekolwiek inne probiotyki.

To nie jest słuszne, bo o ile rzeczywiście większość aptecznych preparatów z probiotykami ma wątpliwą skuteczność, to na razie nikt sobie probiotykami nie zaszkodził, a wiele z nich pomaga w określonych przypadkach.

Zdobycie „dobrych” bakterii jelitowych nie polega na połykaniu tabletek ze szczepem, o którym mówi pani doktor. Powinniśmy jeść kiszonki i jedzenie z natury, a nie fabryki, nie przesadzać z higieną, być często wśród natury i zwierząt – niestety o tym w książce mało.

Mimo wszystko jest to bardzo dobra lektura, szczególnie dla osób, które nie wiedzą jeszcze, że nie są pojedynczym Homo sapiens, tylko złożonym super-organizmem składającym się z gospodarza (człowieka) i bilionów współpracujących z nim mikroorganizmów.

Człowiek na bakterie dokładnie opisuje, jak wielki wpływ mają nas bakterie, grzyby, pierwotniaki i inne niezliczone stworzenia żyjące w nas. Jak się z nami komunikują, jak szkolą nasz układ odpornościowy i jak bronią nas przed patogenami.

Autorka Margit Kossobudzka obala wciąż pokutujące poglądy, że otaczające nasz bakterie są szkodliwe i należy z nimi walczyć. Podkreśla, że choć antybiotyki są czasem niezbędne i ratują życie, to są obecnie zdecydowanie nadużywane i ma to istotny negatywny wpływ na nasze zdrowie.

Jest to doskonałe i dobrze napisane wprowadzenie do najdynamiczniejszej obecnie dziedziny medycyny. Zdecydowanie polecam lekturę. W końcu każdy z nas jest człowiekiem na bakterie.

Książka wciąż jest w sprzedaży (sprawdź ceny).


Chcesz dostawać informacje na maila o nowych postach na stronie PaleoSMAK? Nie spamujemy, szanujemy prywatność i zawsze możesz się wypisać.

Czytaj więcej: Dieta paleo | Paleo dla początkujących | Efekty diety paleo | Żywieniowe fakty i mity | Dieta na… | Paleo dla dzieci? | Styl życia paleo

Dodaj komentarz przez Facebooka poniżej albo formularzem na dole strony:

Jeden komentarz do “Człowiek na bakterie – recenzja”

  1. A ja właśnie w trakcie tej lektury, może po powyższej recenzji jednak doczytam do końca. Bo wrażenia miałam dość podobne na początku, zachwyciłam się, ale wywiad z panią dietetyk mnie skosił i dlatego odłożyłam lekturę. Znowu czytałam to, co już dwadzieścia lat temu publikowały wszelkie pisma w poradach zdrowotnych i co wciąż ci dietetycy uparcie powielają… Dla dietetyków ta wiedza o żywieniu chyba się w ogóle nie zmienia. Ech.
    Swoją drogą mam taką refleksję na temat tzw. dietetyków i jakich wybierać, jeśli już ktoś koniecznie musi: takich, którzy sami mieli jakieś poważne problemy zdrowotne i i dzięki zmianie nawyków żywieniowych odzyskali zdrowie, a potem zainteresowali się tematem i zaczęli innym pomagać w ten sposób (kojarzę takich paru). Ale kojarzę też takich, którzy chyba z braku innych zainteresowań w życiu wybrali sobie ten zawód. Od takich polecałabym jednak trzymać się z daleka, szczególnie jeśli w ich gabinecie wisi piramida żywieniowa z solidną, zbożową podstawą.

Skomentuj Anna Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres nie zostanie opublikowany. Pola wymagane są oznaczone symbolem *