Miesiąc miodowy – remisja.
Tradycyjne wakacje nowożeńców tuż po ślubie, związane zazwyczaj z wyjazdem, podczas których para świętuje swoje zaślubiny. To również synonim beztroskiego okresu bez zmartwień.Wikipedia
Beztroska, szczęście oraz zapowiedź czegoś nowego, fajnego, wręcz fascynującego.
Diabetolodzy w ten sposób określają remisję. Początkowo wszystko się zgadzało.
W końcu związek z moją cukrzycą miał być już na zawsze… w zdrowiu i w chorobie, aż nas śmierć nie rozłączy.
Szpital to w sumie takie „spa” – wyjazd, podczas którego „świętowałam” swoje zaślubiny. Przez łzy, jak młodziutka panna młoda, która padła ofiarą zaaranżowanego małżeństwa z niechcianym Quasimodo.
Spa miało basen (kaczka), pokojówkę (salową), catering. Nie wychodziłam z łóżka. Byłam wręcz uwiązana do niego pompą infuzyjną z insuliną. Wszystko się zgadzało – zgodnie z definicją.
Odkrywając nieznane strony mojego nowego związku, odkrywałam wpływ jedzenia na naszą „relację”. Byłam na nowej drodze życia, życia z innym podejściem do węglowodanów. Teraz, nie było ważne, czy mam na coś ochotę, tylko na ile mój nowopoślubiony mi pozwalał.
Na zjeździe Polskiego Towarzystwa Diabetologicznego, na jednym z wykładów była mowa o remisji. Najdłuższa udokumentowana remisja w Polsce trwała 10 lat. Po tym wykładzie powiedziałam sobie, że za 10 lat będzie mój coming out – i będę najdłuższą remisją ever w Polsce. Podjęłam wyzwanie.
Domyślałam się, że będą kwestionować moją diagnozę. Spodziewam się komentarzy typu: że niby źle byłam zdiagnozowana, był błąd w laboratorium.
Z nowo wyznaczonym celem, zaczęłam być jeszcze bardziej pewna sukcesu.
Niestety, nie umiałam uszanować tego ogromnego daru losu, jakim była remisja.
Po co zmieniać aż tak drastycznie dietę, skoro diabetolog mówi, że to nie ma wpływu. Praktycznie nadal mogę jeść, co chcę. Jeżeli miałam ochotę na drożdżówkę z kruszonką, to ją jadłam. Tylko później od razu szłam na długi spacer i cukry po dwóch godzinach były 135 glc.
Skoro dostałam informację, że mogę jeść wszystko – wszystko, co umiem przeliczyć na jednostki insuliny, to jadłam nadal wszystko.
Po okresie załamania, poczucia zniewolenia pomyślałam, że nie jest najgorzej.
Jak zawsze, szukałam plusów danej sytuacji, skoro niby nie mogłam już tego zmienić.
Dzięki cukrzycy zwolniłam. Zaczęłam bardziej dbać o siebie.
Wiedziałam, że choćby się paliło, waliło, ja muszę zjeść, bo inaczej: hipoglikemia.
1 j insuliny doposiłkowej zbijała mi cukru o 100. Czyli, jeżeli zjadłam chleb z twarogiem i po dwóch godzinach miałam 150 glc, to nie było sensu podawać sobie korekty, ponieważ wówczas po kolejnych dwóch godzinach miałam 40 glc (insulina całodobowa załatwiała resztę).
W sumie, to takie życie z cukrzycą jest OK.
Dzięki chorobie, stałam się ważniejsza dla samej siebie.
Oczywiście, jadłam jeszcze nabiał, gluten, słodycze.
Aż pewnego dnia, u cioci na imieninach, nie było cukru 220 glc, tylko 400 glc i więcej. Spacer nie za wiele pomógł. Zaczęłam panikować. Jak to, remisja już się skończyła?? Ledwie ją zauważyłam… 3 miesiące?!?
I znalazłam koleją definicję miesiąca miodowego, która według mnie, bardziej pasowała do mojej sytuacji:
Zaprzestanie picia i utrzymanie się w abstynencji to pierwszy okres, który nazywa się dość ironicznie miesiącem miodowym. Jest to czas szczęścia, zachłyśnięcia się tym, że się nie pije, satysfakcji z tego powodu.
W tym okresie uzależniony oczekuje aplauzu, nagrody za to, że nie pije. Wszyscy liczą, że ten stan będzie trwał. Ta faza utrzymuje się różnie, u różnych pacjentów; nie zawsze jest to miesiąc. A potem następuje faza załamania. Bo okazuje się, że z powodu abstynencji nic się nie dzieje. Żyjemy, jak żyliśmy, tyle że na trzeźwo: żona ta sama, praca też. Po euforii ta zwyczajność nie wystarcza i prowadzi do fazy muru, marazmu, braku satysfakcji.
Fragment wywiadu z Jolantą Białek http://nadzieja-dda.blogspot.com/p/magazyn-charaktery.html
Bingo!! Teraz zrozumiałam ironię.
Zachłysnęłam się tym, że nie muszę podawać sobie tyle insuliny, co każą innym. Oczekiwałam aplauzu, że sobie daję radę z dietą. W nagrodę kupowałam i jadłam słodycze, ciastka. Tak jak alkoholik – miałam poczucie, że panuję; tylko trzustka już nie panowała.
Przecież cukry nie były najgorsze. No i nastąpiła faza załamania.
Szybciej niż myślałam.
Z jednej strony mam ogromny żal, że nikt z lekarzy ani dietetyków nie podpowiedział mi, że powinnam odstawić nabiał, gluten, owoce. Zwłaszcza, że za każdym razem pytałam.
A z drugiej strony, myślę sobie, że nie byłam na to gotowa. Przecież ja się żywiłam samymi wyzwalaczami cukrzycy. Po skończonej remisji, kiedy do posiłków musiałam podawać sobie nawet 10 j insuliny, strach przed hipoglikemią sprawił, że zaczęłam szukać innej opcji i brać swój problem na poważnie.
Chwila przyjemności, w postaci jabłecznika, a później godziny strachu: dyskomfort zastrzyku (w restauracji przy stoliku?), ile podać? Czy nie za dużo? A może za mało? Czy nie nałożą się na siebie dawki?
Żołądek miałam rozciągnięty, ponieważ zajadałam niskie cukry, według zaleceń pani diabetolog (że nie ma co zmniejszać insuliny bazalnej). Komuś musiałam wierzyć.
Wiem jedno, gdybym tylko mogła, to wszystkim bym trąbiła, żeby remisję wziąć na poważnie i odstawić gluten, nabiał, owoce. Pozwolić jej pozostać, aż nas śmierć nie rozłączy.
Wiem też, że gdyby nie strach przed powikłaniami cukrzycy, nie znalazłabym diety paleo, zasad doktor Witoszek, metod doktor Myers i podejścia doktora Bernsteina oraz innych.
Mało kto wie, że mam cukrzycę. Wstyd mi.
Że nie zadbałam o siebie w odpowiednim czasie.
Sama do tego doprowadziłam. Nie słuchałam swojego organizmu, mimo, że dawał znaki: alergie, astma, tarczyca. Dopiero cukrzyca wstrząsnęła mną na tyle, że przejrzałam na oczy. Zabijałam się.
Niszczyłam od środka. Byłam swoim największym wrogiem.
Ponieważ nie piję alkoholu (wino to są owoce; piwo – gluten) z magazynowaniem i uwalnianiem glikogenu z wątroby nie mam problemu. Nie obawiam się hipoglikemii.
Jednak cały czas boję się, że moje cukry nie są jeszcze na stałym poziomie 24h/7.
Myślę sobie, że tak jak alkoholik ma 12 kroków i grupę wsparcia, my, cukrzycy z cukrzycą typu I, też powinniśmy mieć. Jedna grupa – dla tych, którzy nie są gotowi żyć bez nabiału i glutenu (zgodnie z zasadami współczesnej diabetologii). Podobno w niektórych dużych miastach, takie grupy są organizowane.
Druga – dla takich, co myślą podobnie do mnie.
Takiej grupy wsparcia potrzebowałam 1,5 roku temu, kiedy odstawiałam insulinę.
Nie zapomnę tego dnia i strachu, który mi towarzyszył. Byłam przerażona.
Nie miałam się z kim skonsultować. Jednak intuicyjnie czułam, że podołam.
Byłam wtedy sama w domu. Bałam się, że nie wstanę i nie będę mogła wezwać karetki. Zadzwoniłam do siostry, mówiąc jej, że mam plan: jeżeli nie zadzwonię o 6:00, to ma poinformować sąsiadkę, która ma klucze. Glukagon położyłam obok łóżka z instrukcją podania, obok glukozę w żelu.
Całodobową już od tygodnia miałam 2 j. Podawałam ją sobie o 22:00. Po bieganiu mój cukier był 70 glc. Tym razem już nie jadłam, jak po każdym treningu twarożku z żurawiną (według zaleceń dietetyka sportowego, tak, żeby mięśnie mogły się zregenerować, niestety niszcząc przy okazji trzustkę) i poszłam spać. Budziłam się co godzinę i mierzyłam cukry.
Rano wstałam, cukier 120 glc.
Wiem, że jeszcze insulina całodobowa utrzymywała się w moim organizmie.
Wstałam i było OK.
Jeszcze dwa dni byłam pełna obaw, ale wiedziałam już, że dobrze zrobiłam.
Jedynie do posiłków zdarza mi się kłuć.
Jedną z moich zasad jest: nie podoba Ci się, to zmień. Dlatego nie będę marudzić, że nie ma wsparcia dla takich jak ja.
Mam plan: za jakiś czas stworzyć fundację, która będzie informować i edukować, że jednak można ujarzmić cukry dietą. Ale do tego potrzebuję innych wyleczonych, którzy mają podobną historię do mojej. Z kilkuletnimi obserwacjami, badaniami, wynikami i… metafizycznymi jajami aby stawić czoła wszystkim, którzy nam nie uwierzą.
Wiem, że potrzebuję jeszcze czasu. Medycynę przyczyn dopiero odkrywam.
Za mało zregenerowałam trzustkę, za krótkie mam obserwacje własne. Jeszcze mam przeciwciała. Potrzebuję czasu. Tyle lat niszczyłam swój organizm, że dwa lata to za mało na regenerację. Chcę mieć pewność co do słuszności mojego podejścia.
Jednak największą krzywdę robią nam zasady współczesnej diabetologii – nam, osobom, które chcą się wyleczyć.
Coś musi się wydarzyć, żeby coś innego mogło się zdarzyć. Mam przekonanie, że wszystko w swoim czasie. Chciałabym, aby za parę lat można było bez problemów dołączyć do grupy wsparcia: „12 kroków eMMy”. Dla słodziaków i ich rodzin, oraz bliskich. Ponieważ, tak jak u alkoholika, niestety razem z nami „choruje” cała rodzina.
Pierwszy wpis z tej serii: Ja i moja cukrzyca typu I
Następny wpis z serii: Dekalog eMMy – część I
eMMa
"Sweet tooth"
lp.pw@htootteewsamme
Czytaj więcej: Dieta paleo | Paleo dla początkujących | Efekty diety paleo | Żywieniowe fakty i mity | Dieta na… | Paleo dla dzieci? | Styl życia paleo
Grzegorzu drogi, i Wszyscy czytający. Te moje wynurzenia powinny być w innym wątku, ale co tam! I tak się wypowiedzi mieszają. Przede wszystkim nie lubię zwrotu „dieta”, zaraz mam przed oczyma tłumy wychudzonych ,z długimi listami zakazów i nakazów przed nosem.Ja bym nazwała „wskazówki żywieniowe”. Przekopywałam się przez różne formy tychże wskazówek, czytałam,porównywałam itd. Uważam,że paleo ma dobre założenia,aczkolwiek nie jest bardzo trudne w realizacji.Nasze organizmy funkcjonują w czasach, kiedy w zasadzie cała żywność jest bardziej lub mniej zmodyfikowana,i nawet ja, sadząc moje eko-ogórki nie do końca mam wiarę w to ich eko. Niezmiernie cieszy mnie fakt, że Wy, młodsi ode mnie,chcecie żyć naturalnie. Super. Jakoś tak mi się udało ominąć perturbacje zdrowotne, z małymi wyjątkami. To chyba przez moje zasady:
-jeść prosto,gotować w domu ,
-ruszać się, ruszać,
-mieć pasje,kochać życie,
akceptować swoje oblicze,
-SZANOWAĆ PRZYRODĘ.
Powodzenia!
Grzegorzu,drogi jak sama ja,żartowałam, forum jest fajne,aczkolwiek mam nieco inne spojrzenie na życie i żarełko.Nie pochwalam odżywiania się samymi zbożami, chociaż lubię grykę niepalona oraz pęczak.Napiszę, a jakże, tylko się pozbieram.
Na pewno przy tego typu schorzeniu należy konsultować się z lekarzem.To ważne.Ale tak moim zdaniem,warto zmienić styl życia. Ruch i sport i mądra dieta są sprzymierzeńcami. Nie mogę odsyłać do innych publikacji, bo mnie Grzegorz wywali z tego fajnego forum.
Droga ciekawska – oczywiście możesz pisać o innych publikacjach i nikt Cię za to znikąd nie wywali. Tylko proszę, nie wrzucaj linków o tym, jak to warto jeść zboża od rana do wieczora i się roztyć i rozchorować 🙂
Chętnie zobaczymy, co masz do dodania w temacie, więc nie obawiaj się niczego 🙂
Dziękuje bardzo za bardzo interesujące wpisy. Super jest znaleźć w końcu kogoś kto podziela wiarę , ze jest nadzieja. Od roku mam stwierdzona cukrzyce typu 1, od tego czasu poszukuje sposobu na walkę z tym. Twoje posty utwierdziły mnie w nadzieji, ze jest sposób. W internecie natrafiłam na temat diety ketogenicznej. Jeżeli możesz to napisz proszę co sadzisz na ten temat. Może ktoś ma jakieś doświadczenie?
Anula, zawsze jest nadzieja. To, co ja sądzę na temat diety ketogenicznej nie ma żadnego znaczenia!! Najważniejsze jest to, jak Twój organizm zareaguje. Jeżeli masz niskie cukry, na stałym poziomie, zapotrzebowanie na insulinę coraz mniejsze – to znaczy, że w tym momencie, ta dieta jest właśnie dla Ciebie najlepsza.
Na facebook’u paleosmak Justyna Niemczyk – Szylar odpowiedziała na post zapraszając na swoją stronkę fb, gdzie opisuje jakie ma doświadczenie z dietą ketogeniczną. Również Barbell Kitchen , dr Bernstein o tym wspomina. Nie spróbujesz, nie będziesz wiedziała.
Dziękuję za bardzo pomocny post. Mam dopiero 19 lat, a na cukrzycę T1 choruję już 8 i każda wskazówka jest na wagę złota. A swojemu lekarzowi przestałam wierzyć już dawno, kiedy to wciskał mi dietę wysokowęglowodanową 😉
Przyczyna cukrzycy nie jest wbrew pozorom cukier w postaci spożywczej. Na pewno warto walczyć o siebie.
Moje trzy grosze. Soki, jak najbardziej, ale wyciskane ,a nie wirowane. Polecam dobrą wyciskarkę, u mnie stoi Hurom,cena wysoka, ale można kupić inną. Wyciskam, co się da. Głownie zestawy warzyw i do tego jakiś owoc. Co roku pijemy napój z pokrzyw , i tylko czekamy, aż się pojawią. Soki bardzo wzmacniają i oczyszczają organizm.Nie daj się Nastazjo, rób swoje, a inni niech się śmieją.
Wszystko zależy od konkretnego organizmu i dlatego trzeba sie obserwować zwłaszcza jeśli się "samouzdrawiamy".
Bo zdrowy organizm sobie poradzi, ale jak się "samouzdrawiamy" to nie ma jednego odżywiania na zawsze, jednego dnia jest inne a za miesiąc może być kolejne bo organizm się zmienił.
Hey No pewnie masz racje, znasz sie w tym temacie lepiej chciałam tylko napisać ze wierze ze dobrym jedzeniem mozna wiele procesów odwrocić moja babcia chorowała na cukrzyce typu1 i wtedy byłam jeszcze nastolatka wiec nie miałam pojęcia o sokach, jak wpływa na nas glutem i jak zły jest cukier, szkoda ze tak mało ludzi w to wierzy ,kiedy opowiadam ludziom oni sie smieja-ufaja lekarzom…
Nastazjo, każdy organizm jest inny. Przetworzone warzywo, to nie tylko poddane obróbce termicznej. W moim przypadku zjedzona cała surowa marchewka nie podnosi mi tak cukru, jak np. starta ( zmienić coś, nadając inny kształt, wygląd – to też jest przetworzenie). Dziękuję za trafną wskazówkę, mam przekonanie, że wiele osób skorzysta z Twojego doświadczenia.
Soki warzywne wyciskane na np na wyciskarce :OMEGA, probiotyki, siemię lniane , olej z siemienia lnianego,
Wit z grupy B-moja siostra wyleczyła sie z choroby lesniowskiego -crowhna , soki takie dzialaja cuda, Piła z kapusty białej w szczególności, stadium początkowe-przedrakowe teraz ani praktycznie śladu ,
Akurat nie zgodzę się z powyższym postem i z chęcią mogę polecić zdecydowanie wyciskarka wolno obrotową która zachowuje wszystkie enzymy I witaminy , absolutnie nie ma tu mowy o jedzeniu przetworzonym ( przetworzenie polega na poddaniu obróbce takiej jak temperatura, gotowanie itp
Dzięki wielkie za odpowiedź 🙂
Mam pytanie z innej beczki, jeśli masz jakieś doświadczenie z robieniem soków warzywnych to mógłbyś mi polecić co lepsze – sokowirówka czy wyciskarka? Bo w sieci są sprzeczne opinie, a chciałbym wiedzieć co lepsze pod względem zachowywania witamin itp.
Jacob, im bardziej przetworzone jedzenie, tym bardziej podnosi mi cukier. Z tego powodu nie robiłam i nie robię soków z warzyw, dlatego nie mam wiedzy ani doświadczenia w tym temacie.
Zdecydowanie wyciskarka.Po pierwsze gwarantuje, że sok z takiego urządzenia jest pełnowartościowy-nie zachodzi proces wzrostu temp soku,tak jak ma to miejsce w sokowirówkach,przez co nie ma utraty żadnych witamin i enzymów-a to one są nam najbardziej potrzebne.Wszystko to właśnie dzięki powolnemu procesowi wyciskania a nie rozdrabniania owoców i warzyw.
No niestety trzeba nauczyć się żyć z takim niechcianym współmałżonkiem , jakoś go zaakceptować. Tak czasami sobie myślę, że przy dzisiejszych nawykach żywieniowych taka cukrzyca może być w pewnym sensie wybawieniem. Ludzie nie myślą o tym co jedzą i dosłownie się trują. Pozwala to przejrzeć na oczy choremu jak i całej jego rodzinie. U nas podejście do jedzenia diametralnie się zmieniło, może pozwoli również nam na uniknięcie części chorób… Uważam, że lekarze diabetolodzy powinni być otwarci na wiedzę, trochę poczytać we własnym zakresie o różnych sposobach prowadzenia cukrzycy a nie tylko bazować na wiedzy ze studiów. Cieszę się, że masz tak zdrowe podejście do tematu eMMo i uświadamiasz innych 🙂
Kolejny super post! =)
Mam pytanie.. Wspominasz o Ewie B.-Witoszek. Czy uważasz jej teorie za słuszne? Nie łączenie białek np.?
Jestem wdzięczna za teorie wszystkich autorów, których wspominam. Teoria doktor Witoszek, żeby jeść jedno białko na dobę, w moim przypadku się sprawdza. Mało tego, jak zjem jedno białko zwierzęce i jedno białko roślinne na dobę, też mam dobre cukry.
Jesteś na AIP i jesz roślinne białko? Jakie jesli można wiedzieć?
I czy w takim razie jesz w ciągu dnia np. dwa posiłki z tym samym mięsem?
Czy uważasz że ta teoria jedzenia jednego białka dziennie ma również szerszy niż tylko cukrowy kontekst, tzn. zdrowotny?
Ps. Mam Hashi i z AIP mam do czynienia praktycznie od dwóch lat. Cukrzycę wmówili mi w ciąży i od tego czasu mocno interesuje się też tym tematem..
Alabaster, żeby to wszystko było takie łatwe…
Mam na uwadze AIP, ale biorąc pod uwagę, wszystkie zasady o których piszę, nie jestem w stanie być tylko na AIP ( i nie podawać insuliny). Jem białka roślinne wymienione w artykule, z wyjątkiem: bobu, fasoli i soi. Zdarza mi się jeść jednego dnia nawet trzy posiłki z tym samym mięsem, warunek jest jednak taki, aby pierwsza porcja wynosiła do 135 gr, kolejna była o 1/3 mniejsza–> 90gr, i kolejna znowu ( wówczas nie podnosi mi się cukier, i nie muszę się kłuć).
Tak, uważam, że jedzenie jednego białka dziennie ma szerszy kontekst.