Wakacje z cukrzycą

Seria wpisów o leczeniu cukrzycy typu 1 dietą jest autorstwa eMMy "Sweet tooth" - gościnnej autorki na blogu PaleoSMAK.

Jest sierpień. Ostatni już tydzień letnich wakacji. Właśnie wróciłam z rowerów wodnych, piję kawę i delektuję się burzą. Generalnie delektuję się chwilą. Lubię deszczową pogodę, ponieważ żeby była tęcza, najpierw musi być deszcz.
Trochę przypomina mi to moment, kiedy zdecydowałam, żeby odstawić insulinę zewnętrzną. To było takie hmm… tornado.
Ale dzięki temu mogę iść na rowery wodne bez torebki z glukometrem i insuliną, bez glukozy (na wypadek gdybym chciała jednak dłużej pedałować albo na przykład popływać). Nie muszę się martwić, żeby nie przegrzać Apidry i glukagonu, gdzie zmieszczę torebkę termoizolacyjną i wodoodporną. Jedyne, co w tym momencie zaprzątało moją głowę, to czy zdjęcie będzie umiało oddać tą piękną chwilę, kiedy płynę na rowerze wodnym i zdałam sobie sprawę, że życie bez strachu o hipoglikemię jest piękne.

Wakacje z cukrzycą

Wiem, że nikt nie zrozumie w pełni drugiego cukrzyka, jak drugi cukrzyk. Doskonale zdaję sobie również sprawę z tego, że nikt nie zrozumie drugiego cukrzyka typu I, który dzięki odpowiedniej diecie może odstawić insulinę zewnętrzną, jak drugi taki cukrzyk.
Dlatego rozumiem obawy i niedowierzanie innych słodziaków, na których moje zasady (Dekalog eMMy: część I, II i III) również działają, ale mają przed sobą kolejny poziom wtajemniczenia, czyli: jak sobie poradzić na wyjazdach?! W samolocie?! Za granicą?! W restauracji?!

Pod tekstem Moje dziecko ma cukrzycę ms zamieściła nawet takie pytanie: ”jestem ciekawa, jak radzisz sobie np. z wyjściami do restauracji? Chyba, że po prostu nie chodzisz, to co innego. Dla mnie dużym źródłem stresu jest i było to, że np. wyjeżdżając gdzieś albo wychodząc, nie wiedziałam, czy będę miała co jeść, i o ile przy parogodzinnym/całodziennym wyjściu da się to przeżyć, można po prostu nic nie jeść, to przy wyjeździe na tydzień już nie bardzo
Dla mnie wyjścia do restauracji kiedyś również były dużym źródłem stresu.
Doskonale rozumiem te wątpliwości.
Teraz wiem, że strach ma wielkie oczy.

Dużo wyjeżdżam.
Zauważyłam, że wiele osób przechodzących na dietę, głównie odchudzającą, ma takie założenie, że jadąc na wakacje, odpoczywają nie tylko od pracy, ale i od zdrowego jedzenia. Nie wyobrażają sobie nie zjeść gofra z bitą śmietaną, czy regionalnych lodów, a tym bardziej zrezygnować z drinków.
Cóż, ja, osoba z układem autoimmunologicznym wymagającym specjalnego dbania, jem tak, jak opisałam w Dekalogu eMMy (część I, II i III), nie dlatego, że jest w tym momencie moda na taki styl życia, tylko dlatego, że dzięki temu nie muszę przyjmować insuliny zewnętrznej ani sterydów na astmę i liczne alergie. Taka jestem.

Nie ukrywajmy, gdybym mogła zostawić swoją cukrzycę w domu na okres wakacji, to chętnie bym ją zostawiła. Ale nie słyszałam jeszcze o hotelach dla chorób autoimmunologicznych 😛
A wiem, że jeden dzień ze zbożami bądź nabiałem sprawia, że przez tydzień muszę wyrównywać cukry…

Jak już wspominałam w komentarzu, odpowiadając ms, znam siebie i nie mogę doprowadzić do tego, że czuję się głodna, bo wówczas jem za dwóch. Ale to nie problem zjeść na śniadanie same żółtka z jajek na twardo z warzywami (mam na myśli śniadania w hotelach). Zawsze mam w torebce słoiczki z jedzeniem. I jem w swoich stałych godzinach. Jak przyjeżdżam do hotelu, to idę na spacer w poszukiwaniu lokalnego sklepiku. Prawie w każdym, nawet najmniejszym, są oliwki, groszek, orzechy, migdały, mleko kokosowe. Wszystko jest do ogarnięcia.

Jeżeli chodzi o restauracje, jak wspomniałam w Gotowe produkty dla cukrzyka ze sklepu, wystarczy informacja, że jestem uczulona na zboża i nabiał, a wszelkie sosy proszę podać osobno. Co prawda, ostatnio zaskoczył mnie przydrożny bar. Miałam w samochodzie swoją porcje jedzenia, ale głupio mi było ją wyjąć. Jednak gdy się okazało, że nie ma w karcie dań bez zbóż i nabiału, żałowałam, że tego nie zrobiłam.

Później zobaczyłam rodzinę z małym dzieckiem: zamówili posiłek dla dwóch osób dorosłych i poprosili kelnerkę, by podgrzała im butelkę z mlekiem dla maleństwa. Wówczas uświadomiłam sobie, że skoro jest to przydrożny bar, skoro zamawiamy kilka posiłków, to fakt, że wyskoczę z własnym jedzeniem, nie powinien być faux-pas. Dzieci wymagają specjalnej diety, tak samo jak osoby chore. Nikt nie powinien się temu dziwić.

Co innego w restauracji, gdzie kucharz jest mi w stanie przygotować danie, jakie odpowiada mojej diecie. A co innego w takim barze. Wiem, że następnym razem, składając zamówienie dla nas wszystkich, ja zamówię herbatę albo wrzątek i powiem, że jestem uczulona na tak wiele rzeczy, że będę jadła swój posiłek.

Niby jestem taka do przodu, ale wylot do Stanów Zjednoczonych był ostatnio największym moim wyzwaniem logistycznym. Nie mogłam zabrać niczego w słoiczkach ze względu na ograniczenia odprawy a później lot. Zabrałam więc bułeczki dla cukrzyka oraz bułeczki zrobione z samych żółtek (na zdjęciu).

Bułeczki dla cukrzyka

4 żółtka zmiksowałam ze szczyptą soli i sody oczyszczonej. Dodałam 10 g słonecznika i upiekłam w piekarniku.

Miałam ze sobą również orzechy.
Cały czas pocieszałam się, że skoro Uma Thurman i Gwyneth Paltrow są na paleo i dają radę w Stanach, to ja przecież też podołam. No i okazało się, że dałam radę!!! I to bez żadnych problemów.
Śniadań w hotelu nie jadałam – same zboża i nabiał. Dlatego jadłam w pokoju tamtejsze przepyszne awokada.
W sklepach były masła z migdałów. W sieciówkach z jedzeniem na wynos kupowałam gotowe zestawy, typowo paleo: kurczak, sałata, awokado, a sosy w saszetkach były osobno. W restauracjach steki. Dałam radę. I to był dla mnie Mount Everest. Skoro dałam radę „dolecieć na swojej diecie” do Stanów, to dam radę wszędzie.

Dlatego jestem z siebie dumna.
Teraz jestem w domku nad jeziorem, z kuchnią i możliwością własnego gotowania, więc nie jest to żaden problem. Tyle, ile nas jest, tak każdy je co innego: grill, słodycze, nabiał, dieta raw food, dieta paleo. I to jest najlepszym dowodem, że jestem z prawdziwymi przyjaciółmi. W gronie bliskich osób, każdy ma przestrzeń dla siebie. Dla swojej diety. Dla dbania o siebie. Jest pełna akceptacja i tolerancja drugiego człowieka takiego, jakim jest, z jego potrzebami i zachciankami.
Dawno już nie słyszałam „a może zjesz ciasteczko? Najwyżej podasz sobie insulinę. No nie wymyślaj. Zrób sobie przerwę. Nie katuj się tak”. Teraz wiem, że jeżeli ktoś mówi do mnie w ten sposób, to nie po to, żeby mnie wesprzeć.

Ostatnio natknęłam się na informację, że ludzie czasami podświadomie boją się wyzdrowieć, ponieważ dzięki chorobie są inaczej traktowani. Choroba daje im „profity”, których boją się utracić.
Jestem w stanie to zrozumieć. Ogólnie wiadomo, że osoby na intensywnej insulinoterapii muszą mieć przerwę w pracy, żeby zjeść. Mają prawo odmówić pewnych rzeczy do jedzenia. Rzeczywiście, od kiedy zdiagnozowano u mnie cukrzycę typu I, łatwiej odmówić mi pewnych posiłków.
Nie mam już obaw, typu: ”Czy nie zrobię może przykrości, jeżeli odmówię? Specjalnie na mój przyjazd upiekli to ciasto.” Wówczas zdaję sobie sprawę, że gdyby upiekli specjalnie dla mnie, spytaliby się, co mogę a czego nie. Kupili, bo mieli ochotę. Sami dla siebie. Dla swojego poczucia, że niby coś zrobili.

Wracając do strachu przed wyzdrowieniem – nikt nie musi wiedzieć, że już nie przyjmujemy insuliny zewnętrznej. Mimo, że jest ochota, aby pochwalić się, krzyczeć na cały głos, ŻE NAM SIĘ UDAJE!! Czasami przychodzi rozczarowanie, że nikt nie rozumie nas tak, jak byśmy chcieli.

JA ROZUMIEM!!! Doskonale rozumiem, jak trudno jest na początku. A jeszcze lepiej, że czasami się nie uda. Że były, są i będą takie dni, że cukry przekroczą 200 mg%. Albo więcej i trzeba będzie podać sobie insulinę zewnętrzną. No i trudno. Zdarza się. Początkowo był czas, że byłam za to wściekła na siebie. „No i coś ty zrobiła?! Znowu?! Do niczego się nie nadajesz. Piszesz w Internecie, że taka jesteś dzielna, a tu cukry 180mg%!!!
Ciało jest bardzo sprawiedliwe i umie wyczuć, czy je oszukuję czy traktuję z miłością.
Dlatego, kiedy zaczynam słyszeć swojego własnego dręczyciela, który mnie atakuje, poddaje rozmaitym karom i wysysa energię życiową, biorę głęboki oddech i zastanawiam się, co w takim momencie zrobiłaby kochająca matka?
Podeszłaby, przytuliła, pogłaskała po głowie i powiedziała wspierające słowo.

Taki obraz przypomina mi, że nie chcę być swoim najgorszym wrogiem.
Chcę być dla siebie jak ta kochająca i wyrozumiała matka.
Od kiedy tak o sobie myślę, stałam się bardziej łagodna dla siebie i swoich błędów. Jednocześnie okazało się, że dając sobie prawo do porażek, prawie ich już nie popełniam.

Z życzeniami udanych wakacyjnych wyjazdów pełnych wyrozumiałości, dbałości i troski o siebie.

eMMa
"Sweet tooth"
lp.pw@htootteewsamme


Chcesz dostawać informacje na maila o nowych postach na stronie PaleoSMAK? Nie spamujemy, szanujemy prywatność i zawsze możesz się wypisać.

Czytaj więcej: Dieta paleo | Paleo dla początkujących | Efekty diety paleo | Żywieniowe fakty i mity | Dieta na… | Paleo dla dzieci? | Styl życia paleo

7 komentarzy do “Wakacje z cukrzycą”

  1. Zazdroszczę determinacji. Chciałabym aby kiedyś moja córeczka – teraz zaledwie trochę ponad 2 lata i od roku z ct1 – miała w tych tekstach inspirację do walki ze swoją chorobą. A najlepiej jeśli kiedyś przeczyta, że Ty już wyzdrowiałaś. Na razie jesteś inspiracją dla mnie – jej mamy. Tylko jak wytłumaczyć 2-letniemu dziecku, żeby nie jadło chlebka, serka, bananka… i tego ciastka co babcia upiekła <!> Choć zaczynam powoli dostrzegać coraz rzadszą ochotę na tego typu produkty (z wyjątkiem słodyczy i ukochanych lodów). Może już intuicyjnie zaczyna dostrzegać związek między jedzeniem i nagłymi skokami cukrów (oby). Z drugiej strony boję się, że dla tak młodego, dopiero rozwijającego się organizmu masło orzechowe, ogórki i nieco mięska (w dużym uproszczeniu) może się okazać zbyt ubogą dietą. Czasem, chyba jak przesadzimy z tłuszczami i białkami, cukry wyglądają jakby nam się "coś zawiesiło" (Nina jest na pompie) nawet przez 24h. A dziecku apetyt dopisuje (o zgrozo! niektórym dzieciom trzeba wciskać śniadanko, obiadek itd. – oto ironia losu!) Korzystamy też z porad i konsultacji dr E. B-W oraz jej DPD, Na szczęście mamy blisko. W momencie zdiagnozowania c-peptyd 0,05 – czyli trzustka nie pracuje. Po roku czasu nikt nawet nie chce zbadać czy wzrósł – bo przecież może mieć jedynie tendencję spadkową… Do całkowitego zera już niedaleko.
    W każdym razie ja dziękuję za inspirację w imieniu swoim i córci, za siły do ciągłego testowania, szukania i próbowania (choć nie wszystko co uda mi się przygotować moje dziecko "łyka" :P). Tobie życzę całkowitej regeneracji organizmu, co jednocześnie dla mnie (i z pewnością wielu innych) będzie dodatkowym "kopem" do działania oraz pomoże nabrać większej pewności, że jesteśmy na właściwej drodze. Nam życzę, abyśmy za ok 2-3 lata również mogli się pochwalić rosnącym c-peptydem, a kiedyś w końcu odpięciem od pompy (nie tylko przy wyjściu na basen). I z niecierpliwością czekam na kolejne wpisy oraz przepisy. Jak również komentarze, które często są bardzo budujące i pouczające. Pozdrawiam gorąco!!!

    1. Gosiu, ogromnie miły komentarz. Dziękuję, zrobiło mi się bardzo miło.
      Poruszyłaś tak wiele wątków, że raczej w jednym zdaniu nie wyczerpię mojej chęci dialogu z Tobą.
      Kilka spraw o których wspominasz, jest podobnych to tych opisanych w "Moje dziecko ma cukrzycę", ale mam ochotę na obszerniejszą odpowiedź.
      Potrzebuję jednak ciut więcej czasu, aby ubrać to w taki sposób, żeby jak najwięcej osób skorzystało.
      Pozdrawiam gorąco!!

    1. Aniu, to wszystko zależy ile wlejesz do foremek.
      Ja mam zwykły piekarnik na gaz, bez termoobiegu.
      Wkładam do nagrzanego do temperatury około 180 stopni, i mniej więcej 15-20 minut. Nigdy dokładnie nie sprawdzałam…
      Myślę, że w nowych piekarnikach pewnie ciut krócej.

  2. Najtrudniejszy psychicznie jest chyba pierwszy wyjazd. Z czasem przy rezerwacji noclegu ze śniadaniem to pytam czy znajdzie się coś bezglutenowego. Hotele odpisują, ze np. mają jajecznicę i boczek i warzywa czy owoce bezglutenowe na śniadanie. Ale raz zaskoczyła mnie właścicielka B&B i napisała, że nie ma problemu i poprosiła o wykaz tego czego nie mogę jeść. Wieczorem jeszcze raz zapytała o alergeny i rano na śniadanie zrobiła dla mnie muffinki paleo. Pani potem wyjaśniła mi, że wśród jej gości co raz więcej osób ma kłopoty i kiedyś odwiedziła ją osoba co nie mogła jeść glutenu, nabiału, orzechów i wtedy poczytała i nauczyła się robić muffinki z jagodami. Pani była już emerytką i prowadziła B&B. Dla mnie to było mocno pouczające: "chciałam to się nauczyłam". W PL nie udało mi się takiej postawy spotkać, ale nie tracę nadziei. Na razie często spotykam lekarzy, którzy mówią "nie wierzę w gluten", za granicą jakby z tym się już nie dyskutuje, i kuchnie są otwarte na odżywianie paleo.
    Jak na razie muffinki był najpyszniejsze na świecie i do dziś je wspominam:-) Po prostu poczułam się normalnie a nie problemem jak to daje mi się często w kraju do zrozumienia.

    1. Hotele są łatwe, jak się nie je zbóż, ale jada się nabiał – masz do wyboru jajecznice, sałatki, surówki, jogurty, sery itp. Problem się pojawia, gdy unikasz nabiału – jajecznica jest z mlekiem albo na maśle, w wielu sałatkach jest śmietana albo jogurt i w rezultacie do jedzenia pozostają warzywa, wędliny i jajka gotowane na twardo.
      W niektórych krajach trzeba uważać, bo np. we Włoszech większość noclegów oferuje śniadanie w postaci rogalika i kawy. Dlatego tam albo dobry hotel z bufetem, albo apartament/mieszkanie z kuchnią.
      Bywam nawet w kilkunastu hotelach na rok (podróżuję zawodowo i prywatnie, głównie po Europie) i jak wybierze się dobry hotel, to jest co jeść. Najgorzej miałem we Włoszech i w USA, ale przeżyłem 🙂
      Im tańszy nocleg, tym większe prawdopodobieństwo, że na śniadanie podadzą tylko dwie bułki, dżem, margarynę i trochę sera 🙂

      1. No wcale nie są łatwe hotele jak się ma celiakie – chodzi o zasady nie przenoszenia glutenu choćby poprzez używanie wspólnej soli przez kucharzy podczas przygotowywania posiłków – Paweł z paleodlaopornych o tym czasem wspomina jak wygląda praca na kuchni. Dlatego ja nauczyłam się pytać bo nie chcę cierpieć. Jeśli czegoś nie jestem pewna to wybieram nie jedzenie.
        Wędlin się nie odważę zjeść chyba, że będzie gwarancja, że są bez glutenu.
        Dużo prościej podróżowało mi się po Kanadzie czy Japonii – w Japonii dominuje mąka ryżowa ale warto pytać bo sos sojowy bazuje na pszenicy z podwójnej fermentacji.
        W Europie pozytywne doświadczenia mam z Holandii (nawet na małej wyspie Texel wiedzieli o co chodzi), Szwajcarii czy Berlina. Za to w Niemczech przy granicy z Francją są mączne wpływy francuskie i w kilku restauracjach odmówiono mi przygotowania jakiegokolwiek posiłku bo nie gwarantują bezglutenu.
        Czytałam pozytywne wrażenia celiaków z USA. Tam przeszło im wiele dolegliwości bo okazało się, ze jest duża czystość jedzenia bezglutenowego i dostrzegli jak trudno jest o bezglutenową żywność w PL. Zrozumieli, że wydawało im się, że odżywiają się bezglutenowo w PL a tak wcale nie było. Dlatego w podróży po PL najczęściej wybieram możliwość samodzielnego gotowania.

Dodaj komentarz

Twój adres nie zostanie opublikowany. Pola wymagane są oznaczone symbolem *